Używamy Cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Dalesze korzystanie z tego serwisu oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Dowiedz się więcej o naszej polityce prywatności

Zamknij
Slava Palunin / Międzynarodowy Festiwal Teatralny Malta w 1991 roku
GaleriaSlava Palunin / Międzynarodowy Festiwal Teatralny Malta w 1991 roku

Wywiad powstał w 2015 roku z okazji 25. edycji festiwalu Malta.

Czym jest dla ciebie festiwal?
Instytucją kultury, która w określonym czasie koncentruje pewną energię artystyczną. To może być miesiąc, dwa tygodnie lub cały kwartał, jak w przypadku Festival d’Automne w Paryżu. Festiwal może też działać cały rok, wydawać książki. Festiwale mają różne formuły, stawiają sobie też różne zadania. Na Malcie co roku zajmujemy się jednym tematem i budujemy go wspólnie z artystami. W tym roku mamy nawet dwa tematy: nowy ład światowy i Thomasa Manna. Ponieważ Malta jest eklektyczna, może je połączyć. Co nie znaczy, że jest patchworkiem. Na Maltę składają się Idiom, czyli nurt tematyczny festiwalu, Generator Malta – działania na placu Wolności, program taneczny Starego Browaru, program muzyczny itd. Staramy się myśleć o programie kompleksowo. Wydajemy książki o artystach, których zapraszamy. Nie łączymy poszczególnych elementów na siłę, ale szukamy wzajemnych powiązań. Np. przy okazji Idiomu Oh Man, Oh Machine zorganizowaliśmy koncert grupy Kraftwerk. Definiujemy Idiom, ale staramy się, by inne elementy, które mają swoją autonomię, jakoś do niego nawiązywały. Nie zawsze się to udaje. Festiwal to rodzaj negocjacji z artystami, z własnymi wyobrażeniami, z widzami.

Widzom czasami trudno się w tej różnorodności Malty zorientować.
Każdy element Malty ma swoją publiczność. Środowisko przyjeżdża na spektakle Needcompany czy Romea Castellucciego. Są tacy, którzy korzystają tylko z programu muzycznego na placu Wolności. Na spotkanie w ogrodzie Jeżyce z Dorotą Kędzierzawską i Agnieszką Holland przychodzą jeszcze inni ludzie. Dajemy im możliwość obejrzenia filmów i dyskusji z ich autorkami. Szukamy wielu sposobów komunikowania się z widzami, którzy są bardzo różni i mają wiele potrzeb. Lubię ten tygiel. Widzowie mogą dotknąć rzeczy ważnych i jednocześnie bawić się na koncercie na placu Wolności. Festiwal to czas święta, ale i rozmowy.

To wspólne świętowanie określa festiwal w ogóle czy jest specyfiką Malty?
Słowo „festiwal” pochodzi od słowa „fiesta”, czyli święto. Jeśli ktoś mi powie, że festiwal ma być wysublimowany, być tylko miejscem dyskusji, to odpowiem, że nie ma racji. Ludzie przeżywający wspólnie spektakl, rozmowę z twórcą chcą potem się bawić. Spinamy się, a potem jest święto. Malta od tego wyszła. Na początku lat 90., w czasach euforii po odzyskaniu wolności, tysiące ludzi całymi dniami oglądało nad Maltą setki artystów. Julek Tyszka napisał wtedy tekst Sztuka bycia razem. Dziś to niemożliwe. Nie ma takiej siły w artystach, widzach ani organizatorach. Ta formuła się wyczerpała. Istnieją znakomite wydarzenia plenerowe, ale wszystko się przewartościowało. Nasze potrzeby, zadania, myślenie się zmieniło.

A może ludzie chcą oglądać pokazy szczudlarzy? Czy nie obawiasz się, że chcemy coś wmówić publiczności?
Podczas pokazu La Fura dels Baus w 2011 r. na Starym Rynku zebrało się około sześciu tysięcy osób. To jeden z pięknych finałów Malty, z których nie rezygnujemy. Ale gdy w 2012 r. robiliśmy pokaz Public Movement, to uczestniczyło w nim 50 widzów, łącznie z naszymi kolegami artystami. Widzów jest po prostu mniej, nawet na takim festiwalu jak Malta, który ma tradycję masowego uczestnictwa. Drugim przykładem jest koncert romski nad Maltą, który odbył się trzy lata temu. Chcieliśmy pokazać, że Romowie to nie tylko Bałkany, lecz także Indie, Egipt czy hiszpańska Andaluzja. Na trwający sześć godzin, wyjątkowy w swoim rodzaju, darmowy koncert przyszło 700 osób. A 20 lat temu na maltańskim koncercie Bregovicia było 30 tysięcy. Dziś konkurencja o uwagę i czas widza jest ogromna.

Czy dzisiaj festiwale muszą być skazane na rywalizację z innymi wydarzeniami?
Rywalizują siłą rzeczy. Nie narzekamy na liczbę widzów na naszych biletowanych spektaklach. Jednak faktem jest, że coś się zmieniło w sposobie, w jaki ludzie uczestniczą w kulturze, i festiwal chciał za tą zmianą podążać. Po euforii lat 90. szukaliśmy innego modelu. Skończyła się Malta Off. Chcieliśmy pozostać w offie, ale zaczęło nas interesować coś innego. W 2006 r. powstały więc Nowe Sytuacje, a w 2009 r. narodził się pomysł Idiomów. Chcemy robić festiwal, który ma coś do powiedzenia. Oczywiście nie musieliśmy iść w tym kierunku, sami podnieśliśmy sobie poprzeczkę, ale dzięki temu dziś mówi się na festiwalu o rzeczach ważnych i współtworzy wartościowe projekty. Malta angażująca mieszkańców miasta przeniosła się na plac Wolności do Generatora. To agora i totem wbity w centrum miasta. Tam dzieci budują mapę Ameryki Łacińskiej, po południu toczą się debaty, wieczorem odbywają koncerty, a w nocy sety didżejskie. Tam można dobrze zjeść, a potem pójść na spektakl. Malta ma więc dwie odnogi – Idiom i Generator. Jedno będzie w Malcie niezmienne – to, że będzie się zmieniać. Na początku krytyka traktowała Idiomy podejrzliwie, jako wydumaną formułę, teraz się z nimi oswoiła i dominuje raczej przekonanie, że to interesująca propozycja. Idiom to szczególna formuła rozmowy z widzami na jakiś temat przez spektakle wybrane przez kuratora.

Jak Malta wybiera kuratora?
Zwracamy się do artysty z określoną intencją. Nie pytamy: „Czy chcesz być kuratorem Malty?”, pytamy: „Czy chcesz być kuratorem określonego tematu na Malcie?”. Romeo Castellucci był kuratorem Idiomu Oh Man, oh Machine, bo maszyna jest obecna w jego myśleniu o teatrze i w jego projektach scenicznych. Rodrigo García był kuratorem Idiomu Ameryka Łacińska. Mieszańcy, bo łączy swoją osobą dwa kontynenty. Sven Åge Birkeland nie jest artystą, ale uznanym kuratorem, znawcą teatru flamandzkiego, który ze swojego fiordu widzi to, co się dzieje na nizinie – dlatego był kuratorem pierwszego Idiomu Flamandowie. Tylko raz kuratorem był ktoś z Polski – Kasia Tórz, która wymyśliła Idiomy, programowała Wykluczonych. W tym roku kuratorem jest Tim Etchells, bo jego dystans i ironia, refleksja nad językiem są ważne w kontekście tematu Nowy Ład Światowy. Za rok kuratorką będzie Lotte van den Berg, która od lat zajmuje się tematem relacji aktor – widz w przestrzeniach publicznych, bardzo ważnych dla Malty. Nie chodzi o wybór najbardziej znanych artystów po to, żeby Malta mogła się dowartościować. Wybieramy artystów interesujących pod kątem konkretnego tematu, który mogą rozwijać zgodnie z własną intuicją.

Mówisz „my”, czyli kto?
Przez 20 lat dyrektorem artystycznym Malty był Lech Raczak, od 2010 r. nie ma osoby skupiającej w swoim ręku jego funkcje. Jest zespół programowy. Czas wielkich dyrektorów artystycznych minął. Nie można w kontekście tego, co dzieje się w kulturze, płynności, o której pisał Zygmunt Bauman, tkwić w jednym paradygmacie.

Zespołowi łatwiej płynąć niż dyrektorowi?
Na pewno ciekawiej. Możemy się kłócić o kuratora, Idiom, ale tak duże przedsięwzięcie nie może przejść przez jedno ucho igielne. Jego specyfiką jest różnorodność i dialogiczność. Bo czym jest społecznościowy Generator, w którym można bawić się do rana, w relacji do opery Czarodziejska góra? To antypody, które spotykają się na jednej platformie. Przed tak dużym przedsięwzięciem stoi wiele wyzwań i ono musi im sprostać.

Czy Idiomy są formułą na najbliższe lata?
Ustaliliśmy tematy na trzy kolejne edycje. Co dalej, zobaczymy. Ten festiwal cały czas się rozwija i musi się sam weryfikować. Ja też co jakiś czas na własny użytek robię sobie samemu SWOT-a. I zawsze powtarzam: jestem w Malcie od „A”, ale nie będę do „Z”. Robienie festiwalu wciąż mi sprawia satysfakcję, ale myślę, że Malta na tyle wpisała się w Poznań, że będzie funkcjonować niezależnie od tego, kto ją będzie prowadzić.

Malta zmieniła Poznań?
Dzisiaj pod pałacem prezydenckim w Warszawie trwa wystawa o 25 latach samorządności w Polsce i jedyne zdjęcie z Poznania przedstawia Maltę. Z punktu widzenia osoby, która zna to miasto, tam się urodziła i dzieli swoje życie między Poznań i Warszawę, myślę, że Malta odcisnęła na nim piętno i wciąż odciska. Nie przypuszczałem na początku lat 90., że będziemy kiedyś mówić o 25-leciu festiwalu. Po paru edycjach nabrałem takiej świadomości. Trwaliśmy, mimo iż wielokrotnie chcieli nas zamykać. Np. w 1994 r. rzecznik prasowy ówczesnego prezydenta Henryk Krzyżanowski i radny Marcin Libicki napisali list protestacyjny przeciwko Malcie, bo weszliśmy z trumną do szpitala. W tym samym roku po raz pierwszy pokazaliśmy 100 spektakli i zdobyliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej. Bo Malta jako pierwsza w Polsce korzystała ze środków unijnych. Jako pierwsza zaczęła też łączyć różne dziedziny sztuki. Kiedy rozeszła się informacja o maltańskim koncercie Bregovicia, wszyscy pukali się w głowę, a potem przeżyli coś niewiarygodnego. Albo spektakl Peplum Royal de Luxe – tę parodię wielkich filmów hollywoodzkich oglądało nad jeziorem Malta tysiące widzów, TVP nakręciła spektakl w całości. Zespół nigdy wcześniej na to się nie zgadzał. Gdzie po raz pierwszy pojawił się zespół Buena Vista Social Club? Małgorzata Dziewulska kiedyś zwróciła mi uwagę na to, że wielu najważniejszych dziś artystów pojawiało się w Polsce po raz pierwszy w Poznaniu, na Malcie. Chociażby Castellucci z Genesi w 2001 r., Pippo Delbono przyjechał tu w 1998 r. ze spektaklem Barboni, jeszcze przed swoją wielką karierą w Awinionie. To wydarzenia, z których jesteśmy dumni, ale Malta ma za sobą też trudne momenty. Przede wszystkim śmierć aktorki Susan Gandolf na scenie w 2002 r. Nie kokietuję ani nie hamletyzuję, ale to wydarzenie niewątpliwie wpłynęło na kolejne decyzje, z którymi się mierzyliśmy. Było jednym z powodów, dla których nie poszliśmy np. na barykady w walce o spektakl Golgota Picnic. Nigdy nie odwróciliśmy się od Rodriga Garcíi, ale on sam nie zgodził się na zagranie spektaklu w Warszawie. Wszedł w niewygodną rolę rewolucjonisty, którą jednak dobrze odegrał. Dla mnie śmierć aktorki i odwołanie Golgota Picnic to najbardziej dramatyczne przeżycia maltańskie. Wymieniam je jednak w tej kolejności. Odwołanie Golgota Picnic było dla mnie wielką traumą, ale życia aktorki nic nie zwróci. Malta ma za sobą długą i wyboistą drogę. Mimo problemów trwa. Oczywiście wszyscy się na niej znają, wiedzą, jaka powinna być. Kiedyś było fajnie, a teraz jest niefajnie. Nieprawda. Jesteśmy w kompletnie innej sytuacji.

Malcie zarzuca się nie tylko to, że kiedyś była fajna, lecz także to, że zabiera pieniądze, jest hegemonem, który blokuje inne inicjatywy. To jeden z elementów dyskusji o festiwalizacji.
Ta dyskusja przetoczyła się przez Europę 10 lat temu, kilka lat temu dotarła do Polski. Według mnie jest prowadzona w błędnym kierunku. Nawet jeśli festiwale mają duże budżety, to nie zabierają 50 czy 60 proc. środków na kulturę w mieście, tylko – podobnie jak inni – zdobywa pieniądze w tzw. konkursach dla organizacji pozarządowych. Poza tym festiwale są różne i nie należy zrównywać festiwalu pierogów podpisywanego jako wydarzenie kulturalne z festiwalami na bardzo dobrym poziomie artystycznym. O te ostatnie warto walczyć. Wciąż powstają też nowe, ciekawe projekty, które wchodzą w nisze czy proponują formułę, której nie ma nigdzie indziej na świecie. Np. Camerimage – festiwal dla operatorów, czy Unsound – krakowski festiwal muzyki elektronicznej, który od kilku lat ma swoją odsłonę w Nowym Jorku, a zaraz odbędzie się w Adelajdzie. Festiwal jest skupiskiem energii, soczewką pokazującą pewne zagadnienia w wyjątkowy sposób.

Festiwalom zarzuca się wykorzystywanie dominującej pozycji przy rozdzielaniu środków publicznych, ale też tzw. eventowość.
Jeśli Krzysztof Penderecki skończył 80 lat i jest najwybitniejszym żyjącym polskim kompozytorem, to trzeba to świętować. Arvo Pärt ma 80 lat i wybudowali mu wieżę pod Talinnem, wspaniałe centrum muzyki. Trzeba to pokazać całemu światu. Festiwal może zwrócić na coś uwagę, ujawniać istotne rzeczy, mieć funkcję krytyczną, ale też apologetyczną, funkcję fiesty. Zainicjowałem prace nad Czarodziejską górę nie po to, żeby zaspokoić swoje ego. To najważniejszy pisarz w moim życiu, ale nie tylko w moim. Jest uznawany za jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku. Uważam, że warto się dziś zastanowić, czy i dlaczego jego twórczość jest wciąż aktualna. Naturalnym miejscem takiej rozmowy jest festiwal. Mało się dziś pisze oper, więc jeśli możemy ją stworzyć z najwybitniejszymi polskimi artystami, to dlaczego nie?

Czy któryś z europejskich festiwali jest dla ciebie szczególnym punktem odniesienia?
Inspiracje płyną z wielu kierunków z festiwali o różnych formułach. Jest Awinion, Edynburg, Ruhrtriennale. To wspaniały festiwal – wielkie hale fabryczne przekształcone w miejsce sztuki. Może to pomysł dla Śląska? Cenię Wiener Festwochen, ale częściej bywałem tam jako dyrektor TR Warszawa, bo to był nasz partner i koproducent. Z dużym zainteresowaniem przyglądam się festiwalowi w Manchesterze, łączącego muzykę, teatr, operę (tam swoje opery realizuje Damon Albarn). Na Malcie też stykamy z sobą różne dziedziny sztuki, często pokazujemy premiery wydarzeń muzycznych, ale zasadą Manchesteru są premiery. Festiwal co dwa lata przedstawia swoje własne przedsięwzięcia, które potem jadą w świat. Malta nie dysponuje takim budżetem. Jednak często jesteśmy pomysłodawcą, producentem albo koproducentem, generujemy nowe sytuacje. Uważam, że to jest jedno z zadań festiwalu. Naszym dużym sukcesem jest opera Slow Man Nicholasa Lensa i Johna Maxwella Coetzeego. W tym roku produkujemy Czarodziejską górę Pawła Mykietyna, Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, Andrzeja Chyry i Mirosława Bałki oraz Doktora Faustusa Romea Castellucciego. Takie projekty wymagają determinacji i myślenia długofalowego. Rozmowy z Pawłem Mykietynem o Czarodziejskiej górze zaczęły się pięć lat temu. Współpracujemy z innymi festiwalami i teatrami, ale Malta ma swoją specyfikę, którą określają Idiomy i Generator, nie chcemy nikogo udawać. Jesteśmy też w sieci HoF, by współtworzyć różne rzeczy w gronie najlepszych europejskich teatrów i festiwali.

Polski teatr repertuarowy raczej nie pokazuje zagranicznych przedstawień. Czy to wygodna sytuacja dla festiwalu?
Nie zastanawiałem się nad tym. Wiele teatrów na Zachodzie, np. w Belgii, Holandii czy we Włoszech, ma charakter impresaryjny, to zespoły produkują swoje przedstawienia i dostają pieniądze na tournée po festiwalach i teatrach. U nas istnieje tradycja teatru zespołowego. To może być ułatwieniem dla festiwalu, ale bywa też problematyczne, bo w związku z tym Malta prawie nie pokazuje polskiego teatru. Skupiamy się na tym, czego nie można zobaczyć gdzie indziej w Polsce, i na tym, co produkujemy. Nie wiem, czy możliwość obejrzenia zagranicznych spektakli w Warszawie by coś zmieniła. Na pewno chciałbym, aby produkcje maltańskie można było zobaczyć też poza Poznaniem. Czarodziejska góra powstaje w koprodukcji, będzie można ją zobaczyć nie tylko w Poznaniu, lecz także w Krakowie i Gdańsku.

Pokazy produkcji maltańskich w innych miastach Polski to nowy kierunek dla Malty?
Chciałbym, żeby tak było, ale to będzie zależało od czynników finansowych i artystycznych. Na razie skupiamy się na Arkadii, która daje nam nowe możliwości. Ta wielka przestrzeń i taras z widokiem na plac Wolności sprawiają, że chce się żyć. A co najważniejsze, nowa siedziba pozwala pracować z publicznością także poza czasem festiwalu. Na razie dwa-trzy miesiące przed samą Maltą, ale chcielibyśmy tę działalność rozciągnąć na cały rok, organizować maltańskie spotkania raz w miesiącu. Do tego dążymy. To nowy kierunek dla Malty.
 

17 marca 2015